Dołek, czyli pierwsza przymiarka Pasiaka

Po tym, jak już śledczy w niezmierzonej mądrości swojej zdecyduje, że zatrzymany jest ponad wszelką wątpliwość winny zarzutów, czyli że jest niepoprawnym grzesznikiem, przestępcą gryzącym w dzieciństwie psy po uszach oraz zatwardzialcem, któremu należy przypisać ostatnie gradobicia, wynikający z nich nieurodzaj oraz chorobę wściekłych krów – ekipa dzielnych policjantów bez zbędnych ceregieli pakuje świeżo upieczonego, i nadal zszokowanego swą nowo nabytą godnością kryminalistę do (najczęściej) granatowego Poloneza i zawozi do „dołka”, pozwalając mu rozkoszować się ostatnimi chwilami luksusu, mającego w tym wypadku postać tapicerowanego siedzenia. W ramach ostatniego życzenia, o ile gliny mają dobry humor, kierowca może zatrzymać się na stacji benzynowej, gdzie jeden z eskortujących wysiądzie, by kupić ci karton papierosów – o ile masz pieniądze.

„Dołek” to Policyjna Izba Zatrzymań, zwana dźwięcznie, choć nie wiadomo dlaczego, również „PIZ-dą”. Jest to miejsce, gdzie przez 48 zazwyczaj godzin podsmaża się kandydata na więźnia, by odpowiednio wypanierowany trafił do piekarnika właściwego, czyli do aresztu śledczego.

Rozrywek w dołku niewiele – można zwiedzić krótki korytarz prowadzący do toalet pamiętających czasy wczesnego Gomułki, czy nawet późnego Bieruta (czytelnik raczy wybaczyć ignorancję autora z zakresu penitencjarnych stylów architektonicznych II połowy XX wieku), gdzie królują stanowiska defekacyjne urządzone w modnej podówczas konfiguracji „na narciarza”. Brawo, budowniczowie – higiena przede wszystkim. Zestaw eksponatów uzupełnia żeliwna umywalka w kształcie rynny z dobrze funkcjonującym kurkiem z zimną wodą, dozowniki na mydło są puste, ale mają zdecydowanie XXI – wieczne wzornictwo, co przydaje wnętrzu eklektycznego charakteru, które jest uroczo wzbogacone malowniczymi i postmodernistycznymi świetlówkami rzucającymi niepokojącą, drgającą poświatę na całość ekspozycji. Dbając o realizm, kustosze zapewnili również skrawek materiału, który w swoim czasie musiał służyć jak ręcznik – napis „nie dotykać” jest w tym wypadku zgoła zbędny.

Typy ludzkie przewijające się przez dołek są najróżniejsze; podczas mojego krótkiego pobytu byli to jednak głównie osobnicy, których należałoby raczej umieścić w wytrzeźwiałce (dlaczego dałem się aresztować na trzeźwo?!), o obliczach wykazujących niechęć do takich wynalazków ludzkości jak mydło czy słowo drukowane. Byłbym już ze szczętem postradał wiarę w Homo Sapiens, gdyby los nie rzucił mi do celi Stefana.

Stefan, którego dokwaterowano mi w środku nocy, od razu zaznaczył swą obecność akustycznie, gromko domagając się od strażników ognia. Trzeba tu zaznaczyć, że posiadanie zapałek i zapalniczek jest na dołku zabronione, a legenda głosi, że zakaz ten obowiązuje od czasu, gdy pewien bezimienny desperat puścił z dymem całą pościel, oficjalnie w celu wykurzenia buszujących po pomieszczeniu gryzoni płci obojga, przysmażając sobie podobno przy tej okazji newralgiczne strefy cielesne. Wobec powyższego, jedynym źródłem ognia – jak się rzekło – są strażnicy, którzy jednak prometejską przysługę niosą niechętnie, więc osadzonym pozostaje podtrzymywanie żaru na kształt westalek, do wyczerpania zapasów tytoniu lub do uwędzenia.

Nowy gość okazał się człekiem bywałym, recydywistą z pagonami pułkownika wytatuowanymi na ramionach, który zgodził się wtajemniczyć mnie w zawiłości więziennej liturgii (czemu sprzyjał fakt, że byłem jedynym posiadaczem papierosów), opowiedział kilkanaście ciekawych historii z życia „konika” – playboya, które prowadził swego czasu w Krakowie, i wreszcie – nie da się ukryć – podtrzymał mnie mocno na duchu, przypominając, że karę śmierci zniesiono przed wstąpieniem Polski do UE.

Ulubioną rozrywką Stefana było doskakiwanie do drzwi, gdy stukot obcasów na korytarzu zapowiadał pojawienie się w judaszu ponętnego oczka pani Izy, najładniejszej strażniczki na oddziale. Stefan pukał wtedy palcem w szkiełko, a pani Iza odskakiwała parskając i odwrzaskując, że już nigdy nie poda mu ognia. Mój towarzysz rechotał; wtedy do akcji wkraczałem ja, niewinnie prosząc naszą cerberkę o tę samą przysługę. Ogień naturalnie dostawałem, Stefek odpalał papierosa ode mnie, a pani Iza wycofywała się do dyżurki, walcząc z traumą przed następnym uchyleniem judasza w naszej celi.

Aha, byłbym zapomniał. Podają w PIZ-dzie też posiłki. Ale niewarte to rozleglejszej wzmianki.

——————————————————————————

Miałem zaskakująco przyjemny sen, coś w stylu „Ocean’s 11”, w którym brałem udział jako jeden z uczestników napadu. Dziwnym zbiegiem okoliczności widok krat po przebudzeniu jakoś mnie nie zdziwił.

  • Użytkownicy online

  • Statystyki bloga

    • 431 138 odwiedzin
  • Kalendarz publikacji

    Wrzesień 2009
    Pon W Śr Czw Pt S N
     123456
    78910111213
    14151617181920
    21222324252627
    282930  
  • Wszystkich zainteresowanych dalszymi losami Kalasantego zapraszamy do subskrybowania :-)

    Dołącz do 40 subskrybenta